Długo mnie tu nie było, na blog opadł kilkumiesięczny kurz (ok, podsumowałam na kolanie ubiegły rok, ale porządnego posta nie było tu od października…) a w życiu miałam prawdziwy rollercoaster. Podróż okazała się nie tylko sielskim skakaniem z kangurami po plaży (w Tasmanii się zdarzyło ;)) piciem drinków z palemką czy imprezowaniem do rana. Były (i pewnie nadal będą) ciężkie momenty, kryzysy i chwile kiedy jedyną rzeczą którą chciałam zrobić było wykupienie najbliższego lotu do Polski. Jak dobrze jednak, że po złych chwilach zawsze przychodzi otrzeźwienie. Tak było i tym razem.

Może część z Was zauważyła to na instagramie, z niektórymi rozmawiałam o tym prywatnie – w tej podróży było kilka rzeczy, które zgrzytały i odbierały radość z bycia w niezwykłych miejscach. Nie zrobiłam wciąż kilku rzeczy, które bardzo chciałam zrobić, nie dojechałam tam gdzie planowałam itd., a to sprawiło, że przestałam czuć satysfakcję z podróży (która była notabene moim największym marzeniem od kilku lat). Frustracja jak najgorsza trucizna zaczęła wkraczać też do mojego związku, a gdy między dwoma osobami zaczyna źle się układać to jest to niemal równia pochyła ku katastrofie.

Coś zaczęło gryźć mnie od środka, pustka i brak sensu stawał się nie do wytrzymania. Największa przygoda może stać się przekleństwem jeśli zapomnimy o jednej ważnej rzeczy.

Jesteśmy przywyczajeni do tego, by zawsze chcieć więcej.  Sprawdzać naszą pozycję w wyścigu do szczęścia. Bo wszyscy w nim uczestniczymy, czy tego chcemy czy nie. Czas w Polsce, Europie, na świecie nie zatrzymał się dla nikogo. Moi bliscy i przyjaciele robią kariery, zakładają rodziny, mają dzieci, realizują fantastyczne projekty. I choć tyle osób z zazdrością patrzy na to gdzie teraz jestem ja często zazdrościłam im. Czasem stabilizacji. Czasem rozwoju i fajnej pracy. Innym razem podróży po Europie, której wciąż nie znam wystarczająco dobrze. Głupie, prawda?

A to wszystko dlatego, że zapomniałam.
Zapomniałam, że to co nadaje temu wszystkiemu sens to zatrzymanie się na chwilę i wyrażenie WDZIĘCZNOŚCI. Najpiękniejszy zachód słońca przestanie zachwycać jeśli będziesz wybiegać myślami do kolejnego. Najwspanialszy moment w życiu nie będzie doskonały jeśli będziesz szukać w nim rzeczy do poprawy. A tak jesteśmy przystosowani do życia, by ciągle chcieć więcej. Szukając lepszych okazji nie dostrzegamy tego, co już mamy.

„Żyję marzeniem” jak powiedziała jedna z bliskich mi osób. A tak bardzo uwierzyłam, że marzenia innych są jakby ważniejsze i lepsze od moich, że zapomniałam o przeżywaniu własnych. 

To pułapka, w którą tak łatwo wpaść w dzisiejszych czasach. Kiedy za jednym kliknięciem możemy być w każdym miejscu na świecie, sprawdzić co ciekawego robią nasi znajomi, być ciągle online.  Gdy z łatwością wygooglasz osobę, która zrobiła tę samą rzecz lepiej od Ciebie. Widziała więcej, była bardziej, cyknęła lepszą fotę. Myślałam, że jestem na to uodporniona. Nie, nie jestem. Zwłaszcza, gdy zapominam, że to nie miejsca czynią mnie szczęśliwą. To bycie wdzięcznym sprawia, że dostrzegam piękno najprostszych chwil.

Nieważne gdzie teraz jesteś. Czy właśnie pada na ciebie śnieg, wpadłeś w kałużę albo wygrzewasz się w australijskim słońcu. A może siedzisz w małym mieszkanku w bloku, leżysz w hamaku w ogrodzie pełnym kwitnących drzew albo właśnie przecierasz oczy w namiocie na plaży. Nieważne, czy to Warszawa, Rzym, mała wioska w Rumuni, Tokio, Melbourne.

To wszystko nieważne, bo wszędzie tam możesz być szczęśliwy. Zacznij od wdzięczności.

Na koniec filmik, z przemową osoby która o wdzięczności wie zdecydowanie więcej ode mnie:

Inne wpisy z tej kategorii: