Ponad 2 tysiące kilometrów, 10 dni, 6 krajów i 2 osoby – tak w liczbach prezentuje się nasza bałkańska wyprawa.

Mapa naszej wyprawy

Początek lipca zaczęłam od lotu do Bułgarii (tak, oczywiście zgadnijcie czyj samolot był opóźniony?) tylko po to by zamienić samolot na samochód i wystawionego kciuka. Cel? Dubrownik, a po drodze Jezioro Ochrydzkie i na deser EXIT Festival. No i oczywiście to, co los przyniesie, bo ciężko planować coś, co jest zależne od łutu szczęścia.

Jezioro Ochrydzkie

ohrid1

Jezioro Ochrydzkie
Jezioro Ochrydzkie

Pierwszym naszym przystankiem było Jezioro Ochrydzkie – największy i najgłębszy zbiornik wodny w Macedonii, którego część znajduje się również w Albanii. Malowniczo położone (w otoczeniu gór Galiczica) z czystą zielono-niebieską barwą wody było wspaniałym przystankiem po wielogodzinnej podróży. Pomimo, że dotarliśmy tam w sobotnie popołudnie, nie odczuliśmy zbytniego stłoczenia na plaży ani często występującego w tej części Europy hałasu.
Ochryda okazała się dla nas wyjątkowo szczęśliwa, a to za sprawą naszych kierowców – Macedończyka i Bułgara, którzy podwieźli nas na camping (było to prawdopodobnie „Gradiste” – wg naszych przewodników ulubiony i najlepszy camping w okolicy) i załatwili spanie za darmo (przy wjeździe powiedzieli do strażnika, że odwiedzają przyjaciół i zaraz wyjeżdżają, co poniekąd było prawdą). Byliśmy zaskoczeni, ale nie narzekaliśmy i wzięliśmy to, co dał nam los.20160702_191013-1
Przed wjazdem na camping zajechaliśmy na stare miasto, gdzie na długim pomoście mieliśmy pierwszy kontakt z Jeziorem.
Zmęczeni, większość dnia spędziliśmy na campingu, spacerując wokół plaży i podziwiając zachód słońca. Ze względu na wyścig z czasem, pomimo uroków miejsca, następnego dnia wyruszyliśmy w drogę, odwiedzając po drodze jedynie centrum miasta ze skromnym pasażem handlowym. Cóż, dziś pluję sobie w brodę, że nie zostaliśmy tam jeszcze jeden dzień żeby pozwiedzać, bo wszystko, co widzieliśmy mogę określić właśnie tym słowem – widzieliśmy :P

Podsumowując:
Ze stopem w Macedonii jest dość łatwo, choć trzeba uważać na dwie sprawy:
– łapiąc stopa z Ochrydy napotkaliśmy wielu taksówkarzy, którzy chcą podwieźć oczywiście za dość słoną opłatą w EURO
– kierowcy nie wiedzą, co to pasy, piją piwo podczas jazdy i nie widzą w tym żadnego problemu ;)
Generalnie ludzie są życzliwi i chętnie się zatrzymują – mieliśmy tyle szczęścia, że złapaliśmy nawet stopa z naszego campingu;
– specyficzne toalety na Bałkanach to norma… na naszym campingu były moje ulubione „dziury”, ale na szczęście również 2 normalne toalety – zaplecze sanitarne nie jest jakieś cudowne, ale na jedną nockę było w sam raz. Niemniej ten camping jest prawdopodobnie najlepszym w mieście, nie liczcie więc na lepsze standardy w innych miejscach;
– na campingu dużo Niemców, ponoć nawet jacyś Polacy, ale ja nie uświadczyłam ;)

„Kochana” Albania


albania1
Niedzielę postanowiliśmy (ok, może ja niesłusznie postanowiłam :P) spędzić w trasie by jak najszybciej dobrnąć do głównego celu – Dubrownika. Dość sprawnie wydostaliśmy się z Macedonii by tuż po przekroczeniu granicy złapać stopa wprost do Tirany. Niestety, ciężko było nam się dogadać z naszymi kierowcami, a oni wystawili nas trochę na zachód od centrum i tym samym w niezbyt korzystnym miejscu by łapać stopa dalej. Łapiąc oddech poznaliśmy bardzo miła starszą Panią z Francji, której pasją jest podróżowanie. Podziwiała nas za chęć przemierzania w tak ograniczonym czasie i powiedziała, że w podróżowaniu nie pieniądze są ważne, a czas. Cóż, zapadło mi to głęboko w pamięci, zwłaszcza, że myślę tak samo. Kobieta była również w Polsce – Warszawie, Lublinie, Kazimierzu Dolnym, Gdańsku (tego wschodu Polski to jej zazdroszczę :D). Rozmawiało się bardzo miło, ale trzeba było lecieć dalej.
20160703_170441 (Copy)

20160703_170611

20160703_220033
W albańskim raju :)

W centrum Tirany było dokładnie nic wartego zobaczenia, a upał dawał nam się strasznie we znaki. Dotarliśmy do głównej drogi wylotowej, która… zupełnie nie wyglądała na wylotówkę, gdyż wokół niej piętrzyły się bloki, kwitł handel, (sklepy z ubraniami, gospodarstwa domowego czynne w niedzielę do 21!) rósł brud oraz chaos. Nie czuliśmy się tam za dobrze, zwłaszcza, że autostop szedł jak krew z nosa i ludzie chcieli brać nas tylko za kasę – 50 EURO za 50km – seriozno?!
W końcu uratował nas Albańczyk, który sam sporo podróżuje i podwiózł nas do miejscowości oddalonej około 30-40 km od Tirany, gdzie znaleźliśmy tani hotel. Po całym dniu w trasie prysznic, łóżko i butelka piwa były wybawieniem. To, co uwielbiam w trochę survivalowym podróżowaniu to sytuacje, w których docenia się najmniejsze rzeczy. I tak, nasz hotel był prawdziwym rajem tej nocy.

20160704_100458
Przed przekroczeniem albańskiej granicy – Croatia na kartonie i jazda :)

Co do Albanii – mamy mieszane uczucia – na swojej drodze spotkaliśmy najróżniejszych ludzi – od bardzo miłych, po takich, którzy tylko liczyli kasę. Przeraża trochę bieda Tirany i „niestolicowość” głównego miasta Albanii. Możliwe, że plaże w tym kraju są cudowne – nie zbaczaliśmy jednak z trasy by się o tym przekonać i czym prędzej ruszyliśmy w drogę do Czarnogóry.
Ponadto autostop w Albanii jest niemal niemożliwy – funkcjonuje tam coś takiego jak blablacar offline – kierowcy wstawiają za szybę tabliczki z nazwą miejscowości, do której jadą, zabierając chętnych po drodze. Tak, dla obcokrajowców płatność w EURO ;) Ceny jednak są całkiem rozsądne.

Czarnogóra – zostać czy jechać dalej?

Na granicy albańsko-czarnogórskiej łapiemy Chorwatów, którzy na nas widok mają tylko jedno pytanie: Polska?
Wzbudzamy sympatię i zainteresowanie, niestety to Borislav przejmuje stery w poważniejszych rozmowach – bułgarski jest jednak bliżej chorwackiego niż polski. Wraz z nimi przekraczamy granicę… na pieszo (nasi kierowcy wpadli do Czarnogóry na kawę – wtf) i próbujemy złapać coś do Chorwacji. Na granicy poznajemy mieszaną parę – Czarnogórca i Rosjankę. W naszym samochodzie są reprezentanci aż 5 narodowości – Bułgarii, Polski, Czarnogóry, Rosji i… USA, gdyż jedziemy z psem pary, który pochodzi ze Stanów. Nasi kierowcy namawiają nas do pozostania w Ulcinij, co jest bardzo kuszące, zwłaszcza, że chce nas podrzucić na sprawdzony i tani camping. Tu pojawia się zgrzyt między mną, a moim podróżniczym partnerem. On, zmęczony podróżą chce zostać, ja wyobrażam go sobie marudzącego następnego dnia, że nie dojechaliśmy do Dubrownika, a to przecież był nasz główny cel. Mimo niepełnej zgodności decyzja zapadła – kontynuujemy naszą podróż.
Co mogę napisać o Czarnogórze? Z tego, co widziałam i słyszałam od naszych kierowców – jest piękna, tania i bardziej dzika i spokojniejsza od Chorwacji. Nie mogę się doczekać by zostać tam na dłużej i przejechać całe wybrzeże. W tej chwili kończy się Sea Dance Festival w Budvie (14-16 lipca) – festiwal muzyczny, z niemal 24-godzinną imprezą na plaży.

Dubrownik – cudowny, choć przereklamowany

20160705_223540 (Copy)
Tablice z głębokimi przemyśleniami witają turystów wchodzących na Copacabana Beach.
20160705_103237 (Copy)
Kamienista Copacabana Beach.

20160705_193928

Docieramy do Dubrownika, styrani do cna (nienawidzę autobusów). Przesiadamy się do miejskiego autobusu i ruszamy na jedyny camping w okolicy – Solitudo. Tam czeka nas bardzo „miła” niespodzianka – jedna noc na trawie kosztuje 28 EUR od osoby (pakiet premium to 30 EUR)! Spoglądamy na siebie porozumiewawczo i rozglądamy się za miejscem na dziko. Znajdujemy je dość szybko – wzdłuż dróg pożarowych campingu. Jesteśmy ukryci, dość blisko plaży, a przede wszystkim – mamy nocleg za darmo.
Po rozłożeniu namiotu spędzamy dzień na plaży, a wieczorem wychodzimy na przechadzkę.
Trzeba przyznać, że Dubrownik jest piękny, a zwłaszcza stare miasto. Niestety w sezonie ciężko rozkoszować się miastem i poczuć jego klimat – od groma w nim turystów (masa Polaków, ale w zasadzie są tam ludzie każdej narodowości), a wszystkie uliczki są strasznie zatłoczone. I cóż, sama poczułam się tam jak zwyczajna turystyka. Niemniej – warto było!

20160704_202217
Pierwsze chwile na plaży.

20160705_132334

20160705_192208
Spieczeni, ale szczęśliwi.
20160705_192640 (Copy)
Jedna z wielu uliczek odchodzących od Stradun na Starym Mieście.
20160705_193047 (Copy)
Kolumna Rolanda na Placu Luza.
20160706_201356 (Copy)
Widok na Stare Miasto i wyspę Lokrum.

Co do autostopa – znowu pech, bo w Dubrowniku nam w ogóle nie szło. No i w ten sposób utknęliśmy tam dzień dłużej, lądując w autobusie. Musieliśmy przecież dotrzeć na EXIT Festival do Nowego Sadu. Informacja autobusowa swoje, strony internetowe swoje… najlepsze połączenie jakim możemy zbliżyć się do Serbii jest autobus do Sarajewa. Docieramy tam o 22:00, a najbliższy autobus do Serbii mamy o 6:00. Ja chcę łapać stopa, Bobi spać na dworcu… w ramach konsensusu idziemy zwiedzać miasto.

Sarajewo – esencja Bałkan

 

sarajewo1
Jakże cudownie chodziło się po pustych ulicach Sarajewa tak różnych od zatłoczonego Dubrownika… Dobre duchy towarzyszyły nam w stolicy Bośni i Hercegowiny i w momencie gdy zaczęliśmy zbliżać się do centrum, z krzaków przy rzece Milijacka wyłania się pies. Pierwsze, co robi to wita się z nami i kładzie na plecach, oczekując pieszczot. W ten sposób zyskujemy przewodnika po mieście, który towarzyszy nam podczas całego zwiedzania. Wraz z nim docieramy do centrum czyli Baščaršija i podziwiamy religijną różnorodność miasta – gdzie niemal obok siebie można znaleźć synagogę, kościół i meczet. Naszą trasę kończymy pod Sebilj – studzienką-grzybkiem i wracamy na dworzec autobusowy przed 5:00. Nasz towarzysz znika niepostrzeżenie w parku (pierwsze zdjęcie od lewej na dole) i nie możemy go już przywołać ani odnaleźć.

20160708_024452_LLS (Copy)
Pies był z nami wszędzie :)
20160708_025121_LLS (Copy)
Fotka pod Sebilj musiała być ;)

Nasza bałkańska podróż niemal dobiega końca.
Podsumowując cały wyjazd – czas, czas, czas to deficytowa tutaj kwestia. Każde miejsce zasługiwało na więcej czasu i uwagi, każdy kraj przynajmniej na spędzenie w nim paru dni. Niemniej ta podróż dużo nas nauczyła (o świecie i o sobie samych) i jest dobrym wstępem do następnych wypraw. Prośba do Was – nie wybierajcie się na Bałkany jeśli nie macie czasu! ;)
O Nowym Sadzie i festiwalu EXIT opowiem przy okazji następnego posta.

Inne wpisy z tej kategorii: