Wróciłam! Po mojej podróży dawno opadł kurz, na blogu cisza, a ja przez ostatnie miesiące starałam się poukładać wszystko w głowie i w sercu.
Tak jak podróż zmieniła moje życie o 180 stopni tak i powrót nieźle namieszał.
Dlaczego wróciłam?
Życie bywa przewrotne, a już zwłaszcza to w podróży. A podróż nie może trwać wiecznie i wierzcie mi – też można się nią zmęczyć. Zwłaszcza gdy jak to w życiu – nie wszystko idzie po Twojej myśli, budzą się dawne tęsknoty i ambicje, zdrowie szwankuje, a gotówka topnieje… A poza tym dostajesz wiadomość, że w te wakacje najbliższe Ci osoby postanawiają wejść w związek małżeński i nie powinno Cię na tych uroczystościach zabraknąć.
Co się działo przez ostatnie miesiące?
Na polskiej ziemi wylądowałam po 2 tygodniach w przepięknej Nowej Zelandii i 30 traumatycznych godzinach w samolocie (gruba Greczynko, dla której byłam poduszką – nie pozdrawiam). Z radością chłonęłam słońce i europejskie lato (w Nowej Zelandii była końcówka jesieni, mało słońca i śnieg), wytańczyłam się na dwóch weselach, spotkałam z przyjaciółmi, wyściskałam swojego chrześniaka i narobiłam mu zdjęć, wynudziłam się jak mops w rodzinnym mieście, wyjechałam na 2 tygodnie do Bułgarii żeby zamknąć dawne sprawy, spotkać się z przyjaciółmi, powiedzieć cześć Morzu i przepaść na krótkim trekingu w Rodopach. W międzyczasie aplikowałam o pracę (złożyłam dokładnie 1 CV) i dostałam ją.
Od miesiąca mieszkam w Warszawie i staram się być turystką w stolicy własnego kraju. Muszę przyznać, że to fantastyczna perspektywa i zajęcie. Zwłaszcza, że zawsze myślałam o Warszawie negatywnie, a ta jakby na przekór postanowiła zdobyć moje serce. Powiedziałabym, że walczę, ale byłaby to czysta kokieteria. Wieczory na Bulwarach Wiślanych, przejażdżki rowerem wzdłuż Wisły i Polu Mokotowskim, spacery po Pradze czy Łazienkach – te wszystkie chwile sprawiły, że ciężko mi nie kochać Warszawy.
Co dalej?
Od wtorku wracam na studia. Będę studiować Fotografię na UW. Poza tym łączyć to z pracą i kursem na przewodnika górskiego. Skąd pomysł na kurs przewodnicki? To wszystko przez miłość do gór, którą rozpaliło we mnie Kom-Emine. I fakt, że przeszłam bułgarskie góry niemal wzdłuż i wszerz, łaziłam po nowozelandzkich szczytach, jeździłam skuterem po wietnamskich wzniesieniach, a nie mam bladego pojęcia o polskich górach. Mam zamiar więc nadrobić te zaległości i postawić na wzmożony rozwój, którego okrutnie przez ostatnie miesiące mi brakowało.
Jest coś jeszcze…
A w tę nową podróż wyruszam sama, z czystą kartą. Nie ukrywałam, że nad moim związkiem od dawna unosiły się czarne chmury i pomimo pozornej sielanki (przecież ta miłość i szczęście na zdjęciach z fejsbuczka muszą być prawdziwe, prawda?!?!) oboje stwierdziliśmy, że dalsza wspólna droga nie ma sensu. Mimo szczerych chęci nie mogłam dalej akceptować pewnych zachowań i wybaczać wciąż tych samych błędów (naiwność ma swoje granice). Poza tym nasze plany na najbliższe miesiące i lata zaczęły się drastycznie rozjeżdżać, co było tylko potwierdzeniem, by posłuchać podszeptów intuicji i się rozstać.
Nie żałuję tych wspaniałych 3 lat razem i cieszę się, że mając tyle łatwiejszych opcji, daliśmy sobie szansę i zaryzykowaliśmy.
Cieszę się też, że mogłam je przeżyć właśnie w ten sposób. W Bułgarii zostawiłam masę przyjaciół, wspomnień i marzeń, które mam nadzieję zrealizować w niedalekiej przyszłości.
Wypłakałam wystarczające morze łez podczas podróży i przed ostateczną decyzją o rozstaniu, że kiedy do niego doszło, poczułam głównie… ulgę.
Z absolutnie czystą kartą, wracam. Zaczynam jeszcze raz. Trzymajcie kciuki by wszystko szło po mojej myśli ;)